13 grudnia w węgierskiej „bratniej” armii

Mało kto wie, że to właśnie wprowadzenie stanu wojennego w Polsce było jednym z głównych powodów uformowania się antykomunizmu dzisiejszego przywódcy Węgier Viktora Orbána. Dzięki uprzejmości autora Igora Janke i wydawnictwa Demart zamieszczamy fragment książki "Napastnik. Opowieść o Viktorze Orbánie". To rozdział 3, opowiadający m.in. o tym, gdzie był i co robił Orban 13 grudnia 1981.

O tym, jak w jednostce wojskowej narodził się radykalny antykomunizm Orbána i jego przyjaciół.

Drugim i prawdopodobnie najważniejszym momentem, który wpłynął na ukształtowanie się antykomunistycznego światopoglądu Orbána, był jego pobyt w wojsku. Jako 18-latek, przed rozpoczęciem studiów, musiał odbyć jedenastoipółmiesięczną służbę. Trafił do wojska w sierpniu 1981 roku. Wiedział już, co działo się w Polsce, wiedział o rewolcie „Solidarności” i bardzo się tym interesował. Dużo rozmawiał z przyjaciółmi o polityce. Zbierali informacje o tym, co dzieje się w Polsce, pasjonowali się i kibicowali polskiemu karnawałowi wolności. Słuchali Wolnej Europy, przywozili informacje z domu. Bardzo żyli polskim zrywem. Orbán trafił do Zalaegerszeg, specjalnej jednostki, z której w 1968 roku węgierscy żołnierze wyjechali tłumić „praską wiosnę”. Wiadomo było, że gdyby wybuchła wojna czy potrzebna byłaby zbrojna interwencja, na pierwszą linię trafiliby żołnierze z Zalaegerszeg. W 1981 coraz częściej mówiło się o możliwości interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Polsce.

Do tej samej jednostki, co Orbán, trafił też Gábor Fodor, jego późniejszy przyjaciel, z którym najpierw mieszkał w pokoju, przyjaźnił się i tworzył Fidesz, a potem toczył polityczne walki, które zakończyły się podziałem Fideszu i polityczną wojną. Gábor był artylerzystą, Viktor wylądował w piechocie. Gábor Fodor zapamiętał z tamtego czasu, że wojsko chciało zniszczyć ich osobowość, zmusić do uległości, do służenia armii komunistycznej. „Wywierano na nas silną presję, której się opieraliśmy – wspomina.

W życiu codziennym Węgier począwszy od lat 70. agresywna propaganda komunistyczna nie była tak silnie obecna. Wszystko polegało raczej na cichej akceptacji nowych reguł. Nie było tylu natrętnych haseł, pogadanek, ideologicznej agresji. Co innego w wojsku, tam prymitywna propaganda była na porządku dziennym. Służba wojskowa była dla Orbána i jego przyjaciół bardzo trudnym doświadczeniem. Rygor i absurdy komunistycznej armii wywoływały w młodych inteligentach reakcje alergiczne. Wspominają, że nie mogli znieść tego, że rządzą nimi ludzie nie mający do tego żadnych kwalifikacji, ani merytorycznych, ani moralnych.

Viktor często wdawał się w bójki. Starsi traktowali przyszłych studentów brutalnie. „Przeżyłem to tylko dzięki temu, że byłem silny i nie unikałem ryzyka” – mówi Orbán z nieukrywaną dumą w głosie. Często bił się ze starszymi żołnierzami. „Tylko w ten sposób można było zyskać szacunek u innych” – wspomina, uśmiechając się od ucha do ucha.

Jednemu oficerowi strzelił raz z otwartej ręki w twarz, za co trafił do karceru. Karano go wiele razy. Jak przyznaje, nie był to jednak jeszcze bunt polityczny. Tak jak w podstawówce i liceum, nie mógł znieść reguł, których nie akceptował. A ponieważ w wojsku ilość reguł, zwłaszcza tych absurdalnych, była znacznie większa niż gdziekolwiek indziej, jego bunt się nasilał.

Przeskakiwał przez płot jednostki wojskowej, kiedy trzeba było pobiec do winiarni. Stawał do bójek, gdy uznawał, że wymaga tego sytuacja. Wiedział, że tylko tak będą go szanować. Kiedyś uciekł z jednostki, bo bardzo chciał obejrzeć mecz piłki nożnej.

Był bliski wpadki, gdy szedł wiejską drogą, a obok niego zatrzymał się wojskowy patrol. Rzucił się przez pole do ucieczki, zanim wojskowi zorientowali się, że mają do czynienia z krótkoterminowym dezerterem. W czasie meczu Hiszpania – Anglia na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii musiał zgłosić się gdzieś do jednostki. Nie zrobił tego. Ukrył się. Pierwszą połowę meczu obejrzał u artylerzystów, drugą – w oddziale zajmującym się amunicją. Nie znaleziono go od razu, ale potem za to zapłacił. Do karceru trafił na czas meczu Brazylia – Włochy. Jednak miał już wcześniej także i poważne, czysto polityczne przejścia.

Węgierska służba bezpieczeństwa próbowała zwerbować Orbána. „Wywierali na mnie silną presję, nie było łatwo tego uniknąć” – opowiada. Trzy razy kazano mu się stawić na spotkanie z oficerem politycznym. Nie jemu jednemu, wielu chłopakom to proponowano. Pytano go wtedy, co sądzi o Polsce, o świecie. Nie były to rozmowy wprost o polityce, ale krążyły wokół niej. Oficer nie był agresywny. Miło z nim gaworzył. „To było jak rozmowa dobrze wykształconego, starszego nauczyciela z młodym studentem” – wspomina Orbán. „W końcu zapytali, czy nie chciałbym służyć społeczeństwu i w zamian za to mieć przywileje na uniwersytecie. Oferowali mi pomoc w różnych sytuacjach”. Orbán przyznaje, że czuł wtedy bardzo silną presję. Odmówił. „Powiedziałem, że ja się po prostu do tego nie nadaję, bo nie umiem trzymać języka za zębami. Tłumaczyłem, że nie chodzi o politykę. Mówiłem, że nie jestem w stanie żyć takim podwójnym życiem. Upierałem się, że z powodów psychologicznych nie dam sobie z tym rady”. I wywinął się, odpuścili mu. „Na szczęście nie mieli czym mnie szantażować. Zdałem sobie sprawę, że gdyby mieli na mnie jakiegoś haka, byłbym bez szans. Ale nie mieli” – wspomina.

Węgierska armia w tym czasie nie cieszyła się szacunkiem społeczeństwa. Węgrzy nią pogardzali i śmiali się z niej. Głównie z tego powodu, że była fatalnie zorganizowana – przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Nie uważano jej za historyczną instytucję, ważną dla państwa i narodu, choćby tak, jak to było w Polsce. Nie uważano jej nawet za miejsce, gdzie mężczyźni przechodzą ważny fizyczny trening czy jakiegoś rodzaju edukację. „Nienawidziliśmy tego” – mówi wprost Orbán. „W Zalaegerszeg zdałem sobie sprawę, że państwo jest bardzo źle zorganizowane i że musimy to zmienić”.

Najgorsze przyszło w grudniu 1981 roku. Atmosfera zrobiła się niezwykle nerwowa. Oficerowie chodzili podekscytowani. Wszyscy wiedzieli, że jeśli coś złego będzie się działo w Układzie Warszawskim, ich jednostka może pójść do boju. Wyglądało na to, że sytuacja rozwija się w najgorszym możliwym kierunku. Co więcej, jak wspomina Gábor Fodor, większość żołnierzy myślała tak, jak tłoczyli im do głów komunistyczni propagandyści. Do służby wojskowej przeważnie trafiali prości, niewykształceni mężczyźni. Tacy chłopcy jak Viktor i Gábor, którzy skończyli liceum, a potem zamierzali iść na studia, górowali intelektualnie nad innymi. Nie mieli tam zbyt wielu partnerów do rozmowy. „Wielu oficerów i żołnierzy wierzyło, że Polacy nie chcą pracować, że są leniwi i dlatego strajkują, że przez to zniszczyli gospodarkę, więc my musimy iść z Rosjanami, żeby zrobić porządek, żeby oni znowu zaczęli pracować i by postawić ich gospodarkę na nogi” – wspomina Fodor. Stres był ogromny. Pewnego dnia jeden z oficerów powiedział Fodorowi: „Musimy być w stanie gotowości. Musimy wyjechać na zewnątrz do specjalnej jednostki, w pełnym uzbrojeniu, z bakami pełnymi oleju napędowego”. Gábor był przerażony.

Jedenastego grudnia, dwa dni przed wybuchem stanu wojennego w Polsce, część jednostki przeniesiono do specjalnego obozu przygotowawczego. Dostali ostrą broń, spali w namiotach, były nocne alarmy. Czekali w pełnej gotowości. Z tego obozu wyjeżdżało się tylko do walki. Noc z 12 na 13 grudnia była mroźna. Tę noc Viktor Orbán spędził z dłońmi zaciśniętymi na zimnym karabinie, czekając na rozkazy. Do jedzenia mieli tylko puszki. Panowało ogromne napięcie, czuli, że coś się wydarzy, ale nie wiedzieli jeszcze, co. „Nie można tego zapomnieć. To było okropne” – wspomina Orbán.

Fodor zapytał oficerów, na co czekają. „Czekamy, bo będziemy musieli jechać do Polski” – brzmiała odpowiedź. Fodor: „Dla mnie to była tragedia. Nie mogłem tego przeżyć. Zastanawialiśmy się, co robić. Myślałem, że jak pójdziemy na Polskę, zdezerteruję. Bałem się”.

Orbán: „Miałem ogromny dylemat moralny. Co zrobić, jak każą nam jechać? Kochaliśmy Polskę. Jechać do Polski i robić coś przeciwko Polakom, to byłoby straszne. Wiedzieliśmy, że jesteśmy po złej stronie. Co zrobić, jak się jest w armii po złej stronie? Nie miałem dobrej odpowiedzi na to pytanie. Nie widziałem wyjścia z sytuacji”.

W końcu okazało się, że jednak nie jadą. „Domyśliliśmy się, że nie było zbrojnego oporu w Polsce, dlatego nas tam nie wysłano. Domyśliliśmy się, że polscy i rosyjscy komuniści załatwili to sami, nie potrzebowali pomocy z zewnątrz” – wspomina Orbán. Niektórzy oficerowie nie wytrzymali, płakali.

„Myślałem, że w Polsce jest już koniec” – przyznaje dziś Orbán. „Grubo pół roku później, kiedy wyszedłem z wojska, byłem bardzo zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że opór w Polsce wciąż się trzyma.

Wtedy zrozumiałem, że to będzie trwało, że ‘Solidarność’ nie została naprawdę pokonana. Zrozumiałem, że ta opozycja jest już niezniszczalna. To była najlepsza wiadomość, jaką mogliśmy dostać”.

Nie pojechali na Katowice, Gdańsk i Warszawę. A gdyby jednak pojechali? „Nie wiedziałem, co zrobimy, jak nas wyślą” – przyznaje Orbán. „Nie można być zbyt mądrym. Trzeba czekać, co się zdarzy i dopiero wówczas zobaczyć, co robić. Czytałem wtedy francuskich egzystencjalistów. Jest pokusa, żeby zastanawiać się nad tym, co zrobisz, jeśli znajdziesz się w jakieś absurdalnej, ekstremalnej sytuacji. Zdałem sobie sprawę, że w ten sposób nie można myśleć. Nie można myśleć o tym, co zrobisz jutro. Czekaj, czekaj, a praktyka i doświadczenie pokażą ci, co masz zrobić, jak się zachować”.

Skąd 18-letni żołnierz w jednostce, w której i żołnierze i oficerowie w większości nie czytali w ogóle, miał książki francuskich egzystencjalistów? „Z wojskowej biblioteki” – mówi rozbawiony. „Miał pan czas wtedy to czytać?” – pytam. „Ja tam głównie zastanawiałem się, co ze sobą zrobić. Tam nie było co robić!”. Gulaszowy komunizm owinięty absurdem.

Prawie rok spędzony w wojsku odcisnął mocne piętno na Orbánie i jego kolegach. „Jeśli ktoś, kto szukał wolności, miał 18–19 lat, nagle znalazł się w jednej z najgorzej działających armii Układu Warszawskiego, to po roku, jeżeli był w miarę inteligentny, mógł z wojska wyjść tylko jako stanowczy wróg systemu” – mówi László Kövér, jeden z najbliższych współpracowników Orbána.

Fodor i Orbán po wyjściu z wojska stali się zdecydowanymi antykomunistami. Wszystko wskazuje na to, że właśnie tam, w Zalaegerszeg, wykluł się radykalizm nowego ugrupowania, które dziś jest największą i ciągle bardzo radykalną w działaniu partią w środkowej Europie.

fragmenty książki Igora Janke "Napastnik. Opowieść o Viktorze Orbanie" zamieszczamy dzięki uprzejmości Autora i wydawnictwa Demart.

Print Friendly, PDF & Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *