Viktor Orbán, a wraz z nim całe Węgry są na celowniku europejskich elit. Połajankom, a także otwartym groźbom wobec naszych bratanków nie ma końca. Nieustannie zarzuca się Orbánowi chęć wprowadzenia jakiegoś totalitarnego ustroju.
O tym jak jest w rzeczywistości i o przyczynach nagonki na Orbána rozmawiamy z publicystą Igorem Janke, twórcą platformy blogowej salon24.pl, autorem książki „Napastnik. Opowieść o Viktorze Orbánie” oraz szefem niezależnego think tanku Instytut Wolności, który zorganizował spotkanie z premierem Węgier na Uniwersytecie Warszawskim.
wPolityce.pl: W kontekście sformułowania – które na stałe weszło już do polskiej polityki – o „Budapeszcie w Warszawie”, czy z perspektywy ludzi mediów niezależnych ważny jest ten kierunek wskazany przez Orbána, czyli budowa mediów omijających mainstream?
Igor Janke: W Polsce przechył mediów w jedną stronę jest silny. Ale warto uświadomić sobie, że na całym świecie znacznie więcej jest dziennikarzy o poglądach liberalnych niż konserwatywnych. Jednak w państwach o dojrzałej demokracji dziennikarze nie afiszują się z reguły ze swoimi poglądami tak jak u nas. Żeby było jasne: teraz robią tak dziennikarze jednej, jak i drugiej strony.
Faktycznie jest tak jak mówił Orbán, że ugrupowaniu konserwatywnemu, po to, aby mogło wygrać wybory, trudno jest sobie poradzić, gdy istnieje tak silny przechył w jedną stronę mediów mainstreamowych.
Na szczęście media społecznościowe rozwijają się bardzo prężnie, co powoduje, że sytuacja w Polsce trochę się balansuje. A jeśli spojrzymy np. na rynek tygodników, to w zasadzie jest równowaga, albo nawet przewaga prawej strony. Mamy bardzo silne „W sieci”, „Do rzeczy”, „Gościa Niedzielnego”, jest „Gazeta Polska” i mniejsze pisma katolickie, a po drugiej stronie „Newsweek”, „Polityka”, słabszy „Przegląd”. Nie wiem, w jakim kierunku podąży „Wprost”. Nie zgadzam się z tymi kolegami, którzy narzekają, że nie mają dostępu do szerokiej publiczności. Jeżeli nie da się puścić filmu, np. „Mgła” w telewizji publicznej, to tyle samo ludzi obejrzy go w kanale niezależnym, w internecie. A więc „siła rażenia” obrazu też będzie duża.
Oczywiście warto budować pluralizm, to bez dwóch zdań, warto budować własne media, warto walczyć o telewizje publiczną.
Natomiast nie jestem wielkim entuzjastą tego, co w tej sprawie dzieje się na Węgrzech. Bo owszem, Orbánowi udało się zbudować swoje media, które jemu – jako politykowi – pomogły. Natomiast te media zbudowane przez Fidesz czy ludzi związanych z Fideszem (macierzysta partia Viktora Orbána – przyp. red.), są mediami Fideszu. Są mocno związane z tą partią i nie ukrywają tego. Na Węgrzech Fidesz przejął też w pełni media publiczne, które kontroluje. To nie jest sytuacja idealna.
Oczywiście z punktu widzenia polityków to jest bardzo dobrze, jednak ja bym wolał, aby istniały niezależne media konserwatywne, liberalne, lewicowe itd. Na Węgrzech tak nie jest i z tego trzeba zdać sobie sprawę. Tam jest pluralizm, ale media są tam silnie związane z politycznymi patronami.
A jak ocenić inną rzecz, która dla zwolenników Orbána w Polsce jest nie do powtórzenia? Chodzi o zbliżenie Węgier do Rosji, obecnie na polu gospodarczym. O co chodzi premierowi Węgier? Czy chce pokazać Unii Europejskiej, że ma polityczne pole manewru, czy rzeczywiście chodzi o ważne interesy ekonomiczne naszych bratanków?
Orbán jest bardzo pragmatyczny. Jeśli uważa, że w pewnych sprawach opłaca mu się z kimś współpracować, to robi to. I tak na przykład mówi o potrzebie silnych dwustronnych kontaktów z Niemcami. Jeśli Jarosław Kaczyński przeczytałby to, co na temat współpracy z Niemcami mówi Viktor Orbán, to chyba nie byłby zachwycony.
Orbán jest w bardzo specyficznej sytuacji. Jest ostro krytykowany przez Unię Europejską, niemal w każdej sprawie, i nieustanne atakowany. W takiej rzeczywistości szuka pola manewru gdzie indziej. Gra na różnych frontach. Nie wierzy w Nabucco, z ich punktu widzenia uznał ten projekt za nieopłacalny, więc zrezygnował z niego. Uznał, że lepiej, by South Stream, gazociąg Gazpromu, jeśli już ma powstać, by szedł przez terytorium Węgier. Ja z polskiego punktu widzenia nie jestem tym zachwycony, ale on uznał, że z punktu widzenia interesu Węgier tak jest lepiej.
Mówi Pan o krytyce Węgier przez UE. Czy te zmiany w prawie węgierskim są faktycznie tak radykalne i groźne, czy reakcja UE jest przesadna, nadwrażliwa?
Bzdura. Od kiedy Orbán, konserwatywny polityk wygrał tak znacząco wybory, lewicowe elity unijne są w nieustannym dygocie. W konstytucji węgierskiej nie ma nic niebezpiecznego.
Zmiany, które przeprowadza Orbán są radykalne w tym sensie, że np. konstytucja została całkowicie przebudowana. Ale co w tym groźnego? Fidesz ma pełną legitymację do wprowadzania tych zmian, do tego upoważnili ich obywatele w wyborach. W sprawie konstytucji przeprowadzono bardzo szerokie konsultacje. Była wielka akcja wysyłania listów do obywateli z pytaniami o to, co powinno znaleźć się w konstytucji. Odzew był masowy.
Główny problem polega na tym, że polityka we współczesnym świecie traci swoją moc sprawczą, traci narzędzia do wprowadzania zmian, współczesne państwo jest nieskonsolidowane. Państwami coraz częściej rządzą nie demokratycznie wybrani politycy, ale rozmaite pozapolityczne, trudne do kontroli mechanizmy. To jest niebezpieczne. Orbán próbuje przywrócić politykom możliwość realnego pełnienia swojej funkcji. Politycy muszą mieć narzędzia do zmieniania rzeczywistości. Obudowaliśmy się tyloma zabezpieczeniami, że straciliśmy możliwość wprowadzania realnych zmian, zarządzania sytuacją w naszych państwach.
A Orbán wprowadza realne zmiany! Chce odbudować gospodarkę swojego kraju. Sprawić, by była konkurencyjna. Wyjść z gigantycznego zadłużenia. Wzmocnić klasę średnią. Odbudować węgierską przedsiębiorczość. Odwrócić złe trendy demograficzne. Nie robi niczego, co wprowadzałoby jakiekolwiek zagrożenia. Nie ze wszystkim się zgadzam, uważam że popełnił parę poważnych błędów i głupot, jak np. w sprawie ustawy medialnej, która zawiera bardzo niemądre zapisy. Ale czy jest to jakiś gigantyczny problem dla Europy? Bez przesady.
To skąd taka alergiczna reakcja elit europejskich?
Takie reakcje wzięły się kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że Orbán jest politykiem konserwatywnym i to w tej odmianie konserwatyzmu, który w Europie już prawie nie istnieje. To wywołuje przerażenie, że polityk tak integralnie konserwatywny zdobywa tak dużą władzę.
Ale zdobył ją przecież w demokratycznych wyborach, więc…
Ale to ich tak przeraziło. Moim zdaniem Orbán jest politykiem umiarkowanym. Fidesz nie jest partią skrajną, to umiarkowana prawica. On po prostu idzie wbrew temu, co dziś dominuje wśród europejskich elit.
Po drugie, on naruszył interesy zachodnich koncernów i tu alergiczna reakcja jest w pełni zrozumiała z punktu widzenia tych koncernów.
Plus trzecia rzecz, bardzo ważna: Orbán popełnił bardzo wiele błędów w komunikacji ze światem zachodnim. Przez długi czas prowadził bardzo złą politykę medialną i nadal ją zresztą prowadzi. Otacza się ludźmi, którzy w dużej mierze nie radzą sobie z tym. Jeśli słyszę, że Edward Lucas – korespondent najpoważniejszego tygodnika w świecie The Economist – przez rok nie może się spotkać z Orbánem, żeby zrobić z nim wywiad, to taka sytuacja jest kuriozalna i w ten sposób Orbán i jego ludzie sami sobie szkodzą. Robią sobie tym wrogów zupełnie niepotrzebnie. Sam pamiętam jakie miałem trudności, aby spotkać się z Viktorem Orbánem, gdy pisałem o nim książkę.
Za takie błędy Orbán i jego rząd, i całe Węgry płacą wysoką cenę – wyliczalną w realnych pieniądzach. Trzeba umieć rozmawiać także z krytykami. Zła opinia utrudnia negocjacje, budzi nieufność rynków i przynosi realne straty.
Dodaj komentarz