Odwaga polityka

 

Ostatnie lata na arenie europejskiej cechuje walka z kryzysem gospodarczym toczona w dwóch krajach unijnych: w należącej do strefy euro Grecji i pozostającymi poza tym klubem Węgrami. Na Węgrzech, po objęciu władzy, rząd Viktora Orbána stanął przed trudnym zadaniem wyrwania kraju z gospodarczej zapaści, w jaką wtrąciły go rządy postkomunistów.

W końcu 2010 roku minister gospodarki Georgy Matolcsy przedstawił projekt budżetu na następny rok, w którym znalazły się już zarysy szerszego programu działań ekipy Orbána. Podkreślano, że ożywienie gospodarcze będzie realizowane bez pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Jak bowiem wiadomo, wkład MFW w zwalczanie kryzysu w różnych krajach świata oceniany jest, mówiąc oględnie, jako kontrowersyjny.

Istotą węgierskiego programu naprawczego było, generalnie rzecz ujmując, zmniejszenie obciążeń podatkowych obywateli i zahamowanie drenażu kapitału z Węgier. Ten pierwszy zamysł zrealizowano poprzez wprowadzenie jednolitego 16-procentowego podatku liniowego, drugi zaś poprzez wprowadzenie specjalnego podatku antykryzysowego, którym zostały obłożone wielkie firmy, przeważnie zachodnie, działające w sektorach telekomunikacyjnym, energetycznym i w handlu (chodzi o wielkie sieci handlowe). Podatek ten obliczony na trzy lata miał przynieść fiskusowi ok. 600 mln euro rocznie. Rząd węgierski opodatkował także sektor bankowy.

Stop dla drenażu

Sens działań ekipy Orbána polega na pobudzaniu gospodarki poprzez rozwój klasy średniej i poprzez ochronę kapitału węgierskiego przed wywózką za granicę. 27 lipca, przemawiając do mniejszości węgierskiej w Rumunii, powiedział on, że pomimo odzyskania po 1990 roku wolności politycznej „w sensie gospodarczym Węgry pozostały państwem wykorzystywanym i podporządkowanym”. Działające na ich terenie filie zagranicznych banków czy koncerny porównał do „pomp wysysających pieniądze”. A są to kwoty gigantyczne. Rocznie, według szacunków podanych przez premiera Orbána, wypływa z Węgier ok. 2 bilionów forintów, co stanowi całość węgierskich nakładów na oświatę, czy też 2/3 wypłacanych w tym kraju emerytur.

Chce on także umocnić własność węgierską w newralgicznych gospodarczo i strategicznie sektorach w myśl hasła: ziemia, woda i energia w węgierskich rękach. To powoduje konieczność wykupu z obcych rąk firm, które poprzednie rządy lekkomyślnie sprzedały. Odkupione już zostało 21 proc. akcji węgierskiego koncernu naftowego MOL, które wcześniej za pośrednictwem Austriaków przejęli Rosjanie, czy zakłady, w posiadanie których wszedł niemiecki gigant gazowy E.ON. Proces ten jest stymulowany poprzez obniżkę o 10 proc. cen energii, elektryczności i ogrzewania dla ludności. Orbán zapowiedział także, że udział kapitału zagranicznego w węgierskim sektorze bankowym nie powinien przekroczyć 50 procent. Nie jest to dużo, zważywszy, że w innych krajach, takich jak np. Niemcy, udział kapitału obcego w bankach to zaledwie 4,3 proc., w Austrii – 3,8 proc., a we Francji – 9,8 proc., ale mimo to na głowę Orbána posypały się z zagranicy gromy. Zarzucano mu, że dokonuje renacjonalizacji gospodarki, niszczy wolny rynek itp.

Gwałtowną krytykę budzi także program odnowy moralnej Węgrów lansowany przez Orbána. Opiera się on o trzy filary: religia chrześcijańska, naród, rodzina. Każdy, kto zna historię naszego kontynentu, wie, że są one esencją cywilizacyjną tego fenomenu dziejowego i duchowego, któremu na imię Europa. Ale i w tym wypadku polityka Orbána spotyka się z krytyką tych, którzy zawłaszczyli i wypaczyli pojęcie europejskości. Odnosi się to do grup lewackich, które w swej krytyce węgierskiego premiera nagminnie i bezrefleksyjnie sięgają po straszak „faszyzmu”. Swoją drogą, jak rzadko komu, Orbánowi udało się zjednoczyć przeciwko sobie zarówno wielką finansjerę, jak i środowiska lewackie.

Bez polityki uśmiechów

Ataki na węgierskiego premiera pojawiają się także na forum wielkiej polityki. Jego program naprawczy sytuacji gospodarczej i politycznej jest solą w oku zarówno brukselskim eurokratom, jak i niepotrafiącym utrzymać na wodzy hegemonistycznych zapędów politykom niemieckim. W maju doszło do ostrej wymiany zdań. Socjaldemokratyczny kontrkandydat Angeli Merkel na urząd kanclerza Peer Steinbrueck oświadczył, że chciałby zobaczyć Węgry wykluczone z Unii Europejskiej. Licytację z nim podjęła Merkel, zapowiadając, że Berlin podejmie odpowiednie kroki, aby zawrócić Węgry na „właściwą drogę – ale bez wysyłania przeciwko nim kawalerii”. Na tę zawoalowaną groźbę ostro zareagował premier Orbán. W wywiadzie radiowym przyrównał on politykę Merkel wobec Węgier do polityki Adolfa Hitlera, który w 1944 roku zbrojnie okupował jego ojczyznę. „Niemcy – przypomniał premier – już raz wysłali kawalerię przeciwko Węgrom; przybyła ona w postaci czołgów. Naszym żądaniem jest, żeby nie przysyłali żadnej. Bo to i tak nie odniesie skutku”.

Wypowiedź węgierskiego polityka, niejako z urzędu, skomentował minister spraw zagranicznych RFN Guido Westerwelle, odrzucając użyte przez Orbána porównanie jako godne ubolewania. Ale niemiecki przewodniczący Parlamentu Europejskiego, socjaldemokrata Martin Schulz, nie starał się nawet zachować pozorów obiektywizmu, do czego zobowiązuje go pełniona funkcja. Do porządku dziennego przeszedł on nad wypowiedzią Merkel, a cały swój atak skierował przeciwko Orbánowi, zarzucając mu brak poczucia humoru, a jeszcze bardziej przewrażliwienie. „Jestem bowiem przekonany – mówił Schulz – że bardzo dobrze zrozumiał on, że kanclerz wysłała jedynie ironiczne ostrzeżenie pod adresem Węgier”.

Po upływie dwóch miesięcy, w połowie lipca tego roku, premier Orbán powtórnie naraził się niemieckiej elicie politycznej swoim stanowiskiem odnośnie do niebezpieczeństwa osi Berlin – Moskwa. Na dorocznym spotkaniu ambasadorów węgierskich został bowiem zapytany przez jednego z dyplomatów o stosunki między Unią Europejską a Rosją. Odpowiedział wtedy: „Jeśli ktoś czyta o zbliżeniu między Rosją a UE kierowaną przez Niemcy, to równocześnie wygląda przez okno, żeby sprawdzić, czy jego dzieci są jeszcze bezpieczne na podwórku”.

Grecka terapia

Konsekwentna polityka Orbána przynosi jednak rezultaty. Wprawdzie zadłużenie Węgier jest nadal wysokie – wynosi bowiem 79,2 proc. PKB; dla porównania zadłużenie Polski to 55,6 proc., Rumunii 37,8 proc., a w przypadku Niemiec jest nawet wyższe – 81,9 proc. – ale bezrobocie jest niższe niż w Polsce; wynosi 10,5 proc. – wobec 13 proc. w Polsce. Węgrzy płacą niski podatek liniowy (16 proc.), a podatek dochodowy dla firm został ustalony na poziomie 10 proc. – w Polsce jest to 19 procent. Nic zatem dziwnego, że analitycy z banku BNP Paribas prognozują, iż w najbliższym czasie Węgry wyprzedzą Polskę w tempie wzrostu gospodarczego.

Sukces Węgier będzie jeszcze wyraźniejszy, jeżeli zestawimy go z sytuacją w Grecji. Kiedy Orbán obejmował władzę na Węgrzech, Grecja wchodziła właśnie w ostrą fazę kryzysu. Nie miejsce tu na analizę jego źródeł i dociekanie, czy np. rację miał Renato Brunetta, były włoski minister administracji w rządzie Berlusconiego, który mówił o sprowokowaniu kryzysu w Grecji i innych peryferyjnych, południowych krajach strefy euro w celu ochrony niemieckiego systemu bankowego. Stwierdźmy, że Grecja poddała się terapii, jaką wymyślono dla niej, pod naciskiem Berlina, w Brukseli. W efekcie tego otrzymała w maju 2010 roku w pierwszym pakiecie pomocowym 110 mld euro, zaś w drugim pakiecie (luty 2012) – 130 mld euro.

Hans-Werner Sinn, doradca ekonomiczny kanclerz Merkel, w wywiadzie dla „Le Monde” (1 sierpnia 2012) stwierdził nawet, że Grecja „poprzez różne mechanizmy” otrzymała w istocie 460 mld euro, czyli 214 proc. swojego PKB i jakoby 10 razy więcej, niż otrzymały Niemcy w ramach planu Marshalla. Dodajmy jeszcze, że w sierpniu niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble podniósł kwestię trzeciego pakietu pomocowego dla Aten, który ma wynieść 215 mld euro.
W pętli pomocy

Jakie są efekty tej pomocy? Zadłużenie Grecji wzrosło. Wynosi ono prawie 160 proc. jej PKB. Dramatycznie podniosła się stopa bezrobocia. Wynosi już 27 proc., ale wśród młodzieży jest to aż 64 procent. Na 11 mln Greków tylko 3,6 mln ma pracę. W ostatnich latach 120 tys. młodych, wykształconych fachowców opuściło ojczyznę, prawdopodobnie na stałe. Grekom grozi także wyprzedaż za bezcen ich majątku narodowego i poddanie ich działalności gospodarczej silnemu nadzorowi z zewnątrz. Ostatnia wizyta kanclerz Merkel w Atenach miała na celu przyspieszenie tego procesu.

W przeciwieństwie do Węgier w Grecji podwyższa się podatki. Podniesiono pierwszy próg podatkowy z 20 do 26 proc. i wprowadzono dodatkową stawkę w wysokości 42 proc. dla zarabiających powyżej 42 tys. euro rocznie.

Co zaś tyczy się ogromnych sum przekazanych jakoby Grecji w geście pomocy, to warto zacytować w tym miejscu opinię wydawanego w Monachium kwartalnika „Die Gazette”. Do Greków trafia zaledwie 19 proc. tej kwoty: „Europejscy podatnicy miliardami euro nie ratują Greków, ratują banki” – stwierdza gazeta. Największe profity czerpią z tego banki obce (głównie niemieckie i francuskie), bo prawie 40 procent. Europejski Bank Centralny zgarnia 18 proc. sumy, banki działające w Grecji, choć niekoniecznie greckie – 23 procent. Podobną opinię głosi Eric Toussaint z uniwersytetu w Liege: „Otacza się opieką wierzycielskie banki, a poświęca się grecki naród”.

Powyższe dane uzmysławiają nam, jak potężne siły zainteresowane są kontynuowaniem procederu, który eufemistycznie określany jest jako „pomoc dla ogarniętej kryzysem Grecji” – bo, jak to kiedyś śpiewali Skaldowie: „nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go”.

prof. Tadeusz Marczak

Print Friendly, PDF & Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *