Szanowny Kongresie! Drodzy moi Przyjaciele, nasi Sprzymierzeńcy z kraju i z Basenu Karpat! Szanowni Goście, Panie i Panowie!
Gdy wczoraj mój przyjaciel László Kövér [przewodniczący Parlamentu] zapytał, o czym dziś będę mówił, odpowiedziałem, że o wszystkim, a nawet między innymi o wszystkim. Rzecz jasna, sytuacja nie jest aż na tyle krytyczna. Będę więc mówił tylko o kraju, o Europie i o nas.
Dwadzieścia siedem lata temu, jesienią roku 1988 przeżywaliśmy pierwszy kongres Fideszu. Jest tu sporo ludzi, z którymi od prawie trzydziestu lat szlifujemy nasze miejsca pracy i siebie nawzajem w dobrej i złej doli. Lecz nawet po tych trzech dekadach najwspanialszym uczuciem jest to, że widzi się starych towarzyszy walk, z którymi razem siwiejemy, a jednocześnie widzi się nowszych, z którymi staliśmy się coraz to silniejsi.
Żargon partyjny mówi tylko tyle: kongres, kongres Fideszu, ale w rzeczywistości to są najpiękniejsze chwile naszego wspólnotowego życia. Być razem, spotykać się, wspominać przebytą drogę, oceniać teraźniejszość i planować przyszłość. Nie można jednak z czystym sumieniem świętować w cieniu powodzi czy terrorystycznego ataku. Nie może być mowy o świętowaniu, gdy zagrożone jest życie innych lub owoc pracy całego życia. Dlatego przesunęliśmy nasz kongres na dzisiaj i choć już jesteśmy w Adwencie, to była to dobra decyzja.
Pamiętam, jak 27 lat temu, gdy zbieraliśmy się w Teatrze Jurta, jeszcze na dobre stacjonowały tu sowieckie jednostki, roiło się od milicji i agentów, ale my już czuliśmy w powietrzu wiatr zmian, którego nie sposób było zatrzymać. A dokładniej, raczej czuliśmy, że to my stanowimy tę przemianę.
Wielu uśmiechało się, gdy młodzieńczą głową dwudziestolatków postanowiliśmy stworzyć partię polityczną i wystartować w pierwszych wolnych wyborach do parlamentu. Nie byliśmy profesjonalistami, jedynie zapał nas napędzał, ale przecież wiecie, że Titanica budowali specjaliści, a Barkę Noego – laik. Dziś zaś przeżywamy nasz XXVI. Kongres, który przypada w czasie trzeciej kadencji naszych rządów. Razem z naszymi sprzymierzeńcami stanowimy najstarszą i największą partię w Europie Środkowej, nasza wspólnota jest największą i odniosła największe sukcesy. Gdybyśmy wtedy nie zdecydowali się rozpocząć, dziś by nas nie było. Z nami tak zawsze było. Przychodzimy z czymś, mówią, to niemożliwe, wyśmiewają nas, później, gdy mimo wszystko już to zrobimy, tylko rozdziawiają buzie, jak karp w reklamówce.
Mówią, że Fidesz to partia, która nie tyle ma rację, co rację będzie miała. Inną sprawą jest to, co w polityce należy się takiej partii, która ma rację przed czasem, zbyt wcześnie. Dziękuję Wam, że mogę być częścią takiej fantastycznej wspólnoty, takiej zwycięskiej drużyny. Dziękuję za niezachwiane zaufanie. Iść na czele takiej politycznej wspólnoty podnosi na duchu i jest zaszczytem. Tak, jakkolwiek by to było niewiarygodne, Fidesz w Europie Środkowej jest partią najstarszą i największą w liczbie i sukcesach.
Nie dlatego jesteśmy partią sukcesu, że zwykliśmy zwyciężać w wyborach, choć skromnie możemy wspomnieć, iż w ostatnich dziewięciu latach wszystkie krajowe wybory wygraliśmy z olbrzymią przewagą. Wygrać wybory to dobra rzecz, ale to dopiero bilet do zwycięstwa, upoważnienie, by przemieniać słowa w czyn. Stara zasada mówi: w ostateczności zawsze mówią czyny, a my, Fidesz, znamy tę zasadę. Chyba dlatego nasza historia może być tak długa i udana, że ludzie wiedzą, iż jesteśmy tymi, którzy działają, którzy wypełniają to, do czego się zobowiązali. Wielu uważa, że w tym kryje się klucz do sukcesu. Być może, ale tak samo ważne jest i to, że dobrze znamy tych, których reprezentujemy.
Dobrze znamy nasz własny gatunek ludzi, jego cnoty, błędy, mocne strony i słabości, dlatego też możemy wierzyć w tych ludzi. Albowiem my wierzymy w Węgry i wierzymy w Węgrów. Wierzymy, że Węgrzy w każdym czasie pomimo wszelkich przeciwności potrafią podnieść swój kraj nawet z najgorszej sytuacji.
Dlatego my, którym powierzono odpowiedzialność za rządy, jedno tylko musimy zapewnić – szansę i możliwość tego, by ludzie mogli pracować, kreować, tworzyć wartości i by swoją pracą, swoimi siłami mogli odnosić sukcesy.
Gdy czytałem słowa Oscara Wilde’a o Irlandczykach, rozpoznawałem w nich nas samych, Węgrów. Wilde pisał: „Uczciwi ludzie, bo nigdy nie mówią dobrze o sobie nawzajem”. Rzeczywiście, my też jesteśmy ludźmi dumnymi, znającymi swoją wartość, czasami krnąbrnymi, którzy do wszystkiego chcą dojść o własnych siłach. Jesteśmy narodem, który nigdy innych nie błaga, nie żebrze o ich pieniądze, nie chce być innym narodom ani panem, ani ich poddanym, nie chce ich utrzymywać ani być przez nie utrzymywanym.
Na takim fundamencie trzeba było i na takim tylko można było budować w roku 2010, gdy wyborcy powierzyli nam kraj balansujący na krawędzi bankructwa. Objęliśmy państwo, na które wszyscy w świecie machnęli już ręką, a i wielu w kraju. Cnota wyblakła, siła życia wyparowała, poczucie własnej wartości upadło, duch węgierski ledwie się tlił. Już byliśmy zaksięgowani jako gotowi do wrzucenia do gara, razem z Grekami. Więcej, my jeszcze przed Grekami.
W istocie spisano nas na straty, aczkolwiek zrobiono dla nas jeszcze tyle, że przysłano Międzynarodowy Fundusz Walutowy, by zadać cios łaski. Do tego momentu udało się nam przejąć władzę i dobrze, że to my ją przejęliśmy, gdyż w domu nauczono nas pierwszej zasady dołka: jeśli w nim jesteś, przestań dalej kopać. Wystarczająco głęboki był dół Gyurcsányego i Bajnaiego; brakowało nam tylko tego, by na kark zwaliła nam się jeszcze jedna koparka. Cóż, Fundusz pięknie odesłaliśmy z kwitkiem.
Moi Przyjaciele!
Od tamtego czasu minęło zaledwie pięć lat i dziś osiągnęliśmy to, że jednym z najpewniejszych punktów Europy są właśnie Węgry. Wielu by się cieszyło, gdyby ich finanse miały tak mocne podstawy jak nasze i gdyby mieli takiego ministra finansów jak nasz. Nie przypadek, że wybrano go najlepszym ministrem. Brawo, Michale [Varga]!
Biorąc wszystko pod uwagę, większość krajów Europy z wielką radością pogodziłaby się z faktem posiadania takiego wzrostu gospodarczego jak węgierski, cieszyłaby się naszymi wskaźnikami bezrobocia i zatrudnienia. Wielu odetchnęłoby z ulgą, gdyby tak jak nam udało im się ograniczyć dług publiczny, zlikwidować kredyty walutowe, obciąć podatki, podnieść płace, w tym samym czasie zachować wartość emerytur i znaczącymi sumami wspierać rodziny.
Dziś już, moi Drodzy Przyjaciele, nie balansujemy na bagnie, zbudowaliśmy mocne fundamenty, pod nogami mamy twardy grunt, znaczy to, że mamy od czego się odbić do skoku. Wiemy i widzimy, że nasz kraj czekają jeszcze twarde i ciężkie boje, a więc i nas, lecz mamy skąd czerpać siłę. Jedno słowo, warte stu innych, Drodzy moi Przyjaciele, jesteśmy tu 30 lat. Dobra wiadomość dla naszych zwolenników, zła dla naszych przeciwników: przez następne 30 lat też tu będziemy.
Szanowni Delegaci!
Skąd czerpaliśmy do tego siły? Jeśli przyjrzymy się ostatnim pięciu latom, możemy dostrzec, że nasza siła generalnie kryje się w tym, iż odważnie wyznaczyliśmy sobie takie cele, które inni uważali za niemożliwe. Najczęściej były to rzeczy, których każdy by pragnął, ale nikt by ich nie uważał za możliwe do zrealizowania.
Już na tej podstawie widać, że być może odwaga jest w życiu najważniejszą cechą. Mówi się, że każdy może być szczęśliwy, czy to piękny czy brzydki, mądry czy głupi, nawet i pracowity, i leniwy, ale tylko lękliwy nie może być szczęśliwy. Jeśli tak patrzymy, to wolność właściwie jest prawem do odwagi, a my, fideszowcy, skorzystaliśmy z tego przysługującego nam prawa.
Wypowiedzieliśmy rzeczy dotąd uważane za tabu, uczyniliśmy je naszym programem, później wraz ze zdobyciem władzy podniesione one zostały do rangi interesów narodowych. Powiedzieliśmy o zjednoczeniu narodu i o podwójnym obywatelstwie, na rok 2010 uczyniliśmy je programem i stały się one sprawą narodu, i prawie cały Parlament zagłosował za nimi.
Kto by pomyślał, że koszty komunalne można nie tylko podwyższać, ale i obniżać? Powiedzieliśmy to, umieściliśmy to w naszym programie partyjnym, później rządowym, w końcu stało się to sprawą narodową. Dziś nawet socjaliści skradają się do ciepła bijącego od tej obniżki. Mógłbym powiedzieć, że ludzie w końcu to im zawdzięczają, przecież gdyby nie było Ildikó Lendvai i jej towarzyszy, to nie byłoby czego obniżać.
Kto by pomyślał, że można uwolnić kraj od kredytów walutowych, a nawet rozliczyć banki? Mieliśmy odwagę to wypowiedzieć, uczynić programem partii, wnieść do programu rządu, w końcu stało się to sprawą narodową. Tę drogę do osiągnięcia rangi narodowej przeszły sprawy przywrócenia porządku, wzmocnienia policji, wspierania rodzin, uczestnictwa banków i koncernów międzynarodowych w ponoszeniu kosztów publicznych.
Doszliśmy do tego, że politycy opozycji bez najmniejszego zmieszania zachowują się tak, jakby te kwestie od zawsze należały do spraw narodowych. Nie zapominajmy – obok pokornie wspomnianych naszych zasług – że o tym, co stanie się sprawą narodową, decydują wyłącznie obywatele, poprzez swoje poparcie, poprzez przekonanie do niej polityki, czasem poprzez wymuszenie tego wprost.
Tu jest okazja, byśmy podziękowali Węgrom za to, że naszą Ojczyznę uczynili krajem, w którym na nowo interesy narodowe zyskały prawo istnienia; krajem, w którym ponownie istnieje możliwość podążania w jednym kierunku.
Szanowny Kongresie!
Polityka jest jak katarynka, której nie wolno się zatrzymać. Z radością zauważyłem, że kręgi inteligencji chrześcijańskiej zainicjowały publiczną debatę, głośne myślenie o tym, jak Węgry powinny się rozwijać w ciągu dekady, dwóch. Tej pracy nie możemy zaoszczędzić i trudno znaleźć ludzi bardziej odpowiednich do tego zadania. Dziękujemy im, że podjęli się tego.
Możemy być dumni, że Węgry wciąż są krajem – gdzie indziej to już wyszło z mody – w którym ludzie o narodowych odczuciach, myśliciele, naukowcy, artyści, inżynierowie, lekarze i duchowni podejmują ten wielki ciężar, który zwykło się nazwać odpowiedzialnością ludzi ducha, inteligencji. Celem jest spokojne i dogłębne przedyskutowanie obywatelskiego systemu, stworzenie dokładnego obrazu teraźniejszości i przyszłości, z którego zrodzą się nowe myśli i nowe narodowe interesy.
Szanowni Delegaci!
System obywatelski ma nie tylko program i treść, ale też swoją politykę, czyli sposób, drogę i praktykę, którymi tamte można zrealizować. Każdy wie, odczuwa to na własnej skórze, że nasza wspólnota polityczna inaczej zabrała się do dzieła, inaczej uprawia politykę, niż to było tu w zwyczaju przed rokiem 2010. Inaczej też uprawiamy politykę, niż jest to w zwyczaju obecnie w Europie.
Najważniejsze jest to, że my wysłuchujemy ludzi. Dlatego ich słuchamy, gdyż chcemy tworzyć punkty porozumienia pomiędzy ludźmi a rządem. W przypadku spraw ważnych bez takiego porozumienia nie da się demokratycznie rządzić. Pomyślcie choćby o kwestii imigrantów. Nie jesteśmy gnuśni, leniwi, nie zamykamy się w naszych biurach, nie obserwujemy życia z siedziby partii, lecz konsultujemy się, pytamy, słuchamy ludzi.
Również i to należy do naszych własnych atrybutów – i jest nowością szczególnie w stosunku do socjalistów – że w każdych okolicznościach reprezentujemy interesy Węgier, nigdzie nie zbaczamy. Znamy układy sił, wiemy, jaka jest siła bicepsów innych i naszych, ale nie damy się szantażować i nikomu automatycznie nie przyznajemy racji, tylko z tego powodu, że ma mocniejszy głośnik.
Gdy trzeba, idziemy na zwarcie, gdy trzeba, wracamy, gdy trzeba, zawieramy porozumienie, ale zawsze cel jest ten sam: nasza polityka jest wyłącznie polityką przyjazną Węgrom. Jeśli my nie bronimy i nie reprezentujemy węgierskich interesów, nikt inny tego nie zrobi, dlatego tu, w Fideszie, zasadą życia jest codzienny patriotyzm.
W dzisiejszym świecie już i to jest czymś odbiegającym od normy, że na ziemi stoimy na dwóch nogach, że punktem wyjścia jest rzeczywistość, a nie ideologia, że szukamy rozwiązań problemów ludzi, że ich szczęście, bezpieczeństwo są najważniejszymi sprawami rządu. Dla nas jedyną miarą politycznego sukcesu jest to, czy nasze decyzje dobrze służą interesom Węgrów, czy też nie. I w końcu, Drodzy moi Przyjaciele, nasza polityka jest polityką działania. Obserwuję, że paraliż, kunktatorstwo, pozorowanie działań są niebezpiecznymi chorobami współczesnej polityki europejskiej. Potrzeba odwagi i siły, abyśmy mieli męstwo do podejmowania decyzji i siłę do działania.
Drodzy moi Przyjaciele!
W następnych latach dalej będziemy pracować na rzecz systemu obywatelskiego. Polityka systemu obywatelskiego ma jasne cele. To są odważne cele. Wyznaczamy wobec kraju takie cele, których wcześniejsze rządy nie miały siły, a może nawet odwagi wyznaczyć.
Po pierwsze: mniej podatków i więcej pracy. Chcemy, aby na Węgrzech każdy, kto potrafi i chce, mógł pracować. Chcemy też, by każdemu opłacało się pracę podejmować. Chcemy, by ten, kto uczciwie pracuje, mógł się też ze swej pracy utrzymać, a według jej wydajności, mógł żyć w dobrobycie. Dziś pracuje o 550 tysięcy ludzi więcej, niż wtedy, gdy obejmowaliśmy rządy.
To piękne, a nawet bezprzykładne osiągnięcie, ale jesteśmy dopiero w połowie drogi, gdyż celem jest pełne zatrudnienie, dlatego rozwijamy przemysł narodowy, rolnikom zapewniamy dostęp do ziemi i z całą siłą dusimy biurokrację. Mniej podatków, więcej przedsiębiorstw, narodowy przemysł, węgierscy gospodarze, państwo wolne od biurokracji – to stworzy dalszych kilkaset tysięcy miejsc pracy.
Naszym celem na dużą skalę jest wspieranie węgierskich rodzin. Wyznajemy, że bez silnych i zdrowych rodzin nie ma silnego i zdrowego kraju, nie ma sukcesu. Bez takich rodzin nie można odwrócić trendu wymierania społeczeństwa. Dlatego dla nas rodziny i dzieci, które mają się narodzić, oznaczają przyszłość Węgier i Europy. Chcemy, by każda rodzina miała dach nad głową.
Więcej, pragniemy i tego, by ten dach był ich własny, czyli by każda węgierska rodzina miała swój dom, który będzie ich własnością. Dlatego jutro złożymy w Parlamencie projekt, zgodnie z którym w następnych 4 latach VAT w budownictwie mieszkaniowym zostanie ograniczony z 27 do 5 proc., w harmonii z unijnymi przepisami.
Trzecim naszym wielkim celem jest to, by Węgrzy nie musieli żyć w strachu. Bezpieczeństwo i prawny porządek, surowe, ale sprawiedliwe przepisy, silna, przygotowana, młoda policja, stanowcze jednostki antyterrorystyczne, pewna siebie ochrona przed klęskami żywiołowymi. W ten sposób zdołamy ochronić kraj. Obronimy nasze granice, obronimy Węgrów przed przestępcami, terrorystami, nielegalnymi imigrantami.
Szanowny Kongresie!
Nie można dziś mówić w sposób poważny o sytuacji naszej Ojczyzny bez mówienia o sytuacji Europy. Widzimy, że zostaliśmy zalani. Europa jest w stanie inwazji, wygląda jak pole bitwy, a to, co dotąd zobaczyliśmy, to dopiero wierzchołek góry lodowej. Ilu jeszcze wyruszy, ilu jeszcze szykuje się do Europy?
Myślę, że miliony, a nawet dziesiątki milionów. A widzimy też, że Unia dryfuje, jest słaba, niepewna, bezradna, miota się zamiast działać. Lewicowe elity Europy i przywódcy licznych krajów zamiast w końcu podjąć kroki w celu zatrzymania potopu imigrantów, zastanawiają się, jak rozwiązać problem ich masowego przyjęcia.
Jedna konferencja warta drugiej, znamy to, doświadczyliśmy tego, konferencja to zebranie takich ważnych ludzi, którzy sami nic nie mogą uczynić, ale razem zawsze potrafią stwierdzić, że w rzeczywistości nic nie trzeba robić. Adenauer powiedział kiedyś, że „Dziesięć przykazań Bożych dlatego są tak jednoznaczne, gdyż nie postanowiono ich na konferencji”.
Sytuacja zaś jest prosta i jasna: każdy trzeźwo myślący człowiek rozumie, że Europa nie udźwignie tylu ludzi, nie jest w stanie tylu ludziom dać pracy, zapewnić mieszkań, ochrony socjalnej i zdrowotnej, edukacji, wyszkolenia zawodowego, transportu. Gospodarka Europy i jej system zaopatrzenia padną pod takim ciężarem. Wcześniej, niżby dziś ktokolwiek to przypuszczał. Lecz oprócz tego wszystkiego, na horyzoncie zbierają się jeszcze czarniejsze chmury. Wędrówki ludów zagrażają bezpieczeństwu Europejczyków, gdyż oznaczają spotęgowanie zagrożenia terrorem. A z terrorystami jest tak, że już nawet jeden to stanowczo za dużo. Tysiącami, dziesiątkami i setkami tysięcy przybywają do Europy ludzie, o których nic nie wiemy.
Skąd w rzeczywistości przychodzą, kim są, czego chcą, czy przeszli przeszkolenie, czy mają broń, czy są członkami jakiejś organizacji? Wędrówka ludów dodatkowo wzmacnia przestępczość. O tym w Europie nie wolno mówić, to nie jest politycznie poprawne, mimo to jest faktem: gdzie w Europie osiedliła się duża liczba imigrantów, tam z miejsca wzrosła liczba przestępstw.
Więcej jest kradzieży, więcej przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu, więcej gwałtów. Czy to się podoba, czy nie, Przyjaciele, takie są fakty. Nie możemy przejść do porządku dziennego również ponad tym, że wędrówka ludów, masowy napływ osadniczy ludzi innych cywilizacji oznacza zagrożenie dla naszej kultury, sposobu życia, zwyczajów, tradycji. W zawrotnym tempie powstają równoległe społeczności.
Tylko zarozumiały Europejczyk uważa, iż inni również uznają nasz europejski sposób życia za bardziej wartościowy i upragniony od ich własnego. Jest właśnie na odwrót! Oni swoją formę życia uważają za wartościowszą, silniejszą i bardziej życiową od naszej. Nawet przez myśl im nie przeszło, by odrzucić swój styl życia, a przejąć nasz i się zasymilować. Jeśli nawet na powierzchni panuje cisza – a do obecnych czasów tak było – to pod powierzchnią powstaje świat społeczności równoległych, który powoli, lecz zdecydowanie, krok po kroku, zgodnie z porządkiem natury wypycha nasz świat i spycha go do mniejszości, a w nim i nas, nasze dzieci i wnuki.
Jeśli tak dalej pójdzie, stracimy Europę. Mimo to europejscy przywódcy wysyłają kolejne, coraz to nowe zaproszenia, zamiast wysłać w końcu w sposób zdecydowany i uczciwie wiadomość, że na przybyszów nie czeka tu nic z tego, na co tak liczą.
Szanowni Delegaci!
Jak mogło do tego dojść? Widać wyraźnie, że wydarzenia te nie są przypadkowe, to nie wypadek, to nie jakiś łańcuch niezamierzonych skutków, lecz zaplanowany i sterowany proces. Powstała dziwaczna wielka koalicja, koalicja przemytników ludzi, aktywistów obrońców praw człowieka i brukselskich biurokratów.
Koalicja ta nie pracuje nad tym, by zakończyć wędrówki ludów, lecz wręcz przeciwnie, stara się sprowadzić tutaj imigrantów w sposób bezpieczny, szybki i prawny, i osiedlić ich między nami. Wątpliwa chwała, że pośród pomysłodawców oraz tych, którzy pociągają za sznurki, otwarcie przyznając się do tego jako programatorzy, reprezentowana jest i nasza Ojczyzna, w osobie pewnego znanego i niesławnego swego syna.
Drodzy moi Przyjaciele!
Jak doszliśmy
do tego? Dlaczego i w jaki sposób Europa stała się bezbronna? Dlaczego nie potrafi rodzących się kryzysów przewidywać i omijać? Dlaczego nie jest zdolna przynajmniej bronić się wobec kryzysów finansowego, gospodarczego, demograficznego, imigracyjnego?
Wiemy, ze gospodarka europejska jest zwapniała. Wiemy też, że znajdujemy się na demograficznej równi pochyłej. Mamy również świadomość ciężkich aberracji europejskiego superpaństwa. To oczywiście kłopoty, wielkie kłopoty, ale nie problemy śmiertelne, można się z nich wyleczyć. Prawdziwie śmiertelna choroba, która zagraża Europie, ma naturę raczej duchową.
U korzeni problemów kryje się jedna wspólna przyczyna: Europa już nie akceptuje samej siebie, swej tożsamości. Duchowość europejska i jej ludzie wierzą dziś w rzeczy powierzchowne i wtórne, w prawa człowieka, w postęp, w otwartość, w nowe formy rodziny, w tolerancję. To piękne i miłe rzeczy, ale w rzeczywistości drugorzędne, bo tylko wtórne.
Tak, dziś Europa wierzy w rzeczy wtórne, a nie wierzy w to, skąd i z czego te rzeczy się wywodzą. Nie wierzy w chrześcijaństwo, nie wierzy w trzeźwy rozum, nie wierzy w żołnierskie cnoty i nie wierzy w dumę narodową. Nie wierzy w to, co ją stworzyło, w to, co kiedyś stanowiło ją samą, nie wierzy w to, nie staje w obronie tego, nie argumentuje, nie walczy, a już w żaden sposób nie chce za to się poświęcać.
Europa nawet myśleć nie chce, ani mówić o tym, kim jest w rzeczywistości, a ponieważ nie akceptuje swej własnej tożsamości, nie akceptuje też różnorodności. A przecież bez odróżnienia siebie od innych, w konsekwencji nieuchronnie zatraca samą siebie. A przecież jaśniejsze to niż słońce, że Europa to starożytna Hellada, a nie Persja, to Rzym a nie Kartagina, to chrześcijaństwo a nie kalifat. Wyliczam tu bez żadnego wartościowania.
Fakt, że istnieje europejska cywilizacja jeszcze nie oznacza, że jest ona lepsza lub gorsza od innych. To oznacza tyle, że my jesteśmy tacy, a wy tacy. Rozróżnić, rozgraniczyć i przyznać się do europejskiej cywilizacji nie znaczy, że trzeba się zamykać. To znaczy tylko tyle – ale takie jest tego znaczenie – że nasza otwartość nie może prowadzić do naszej dezintegracji, do rozpłynięcia się w zetknięciu z obcymi, których przyjmiemy.
Drodzy Przyjaciele!
Europa jest starym, lecz płodnym kontynentem. Przeżyła już wiele przerażających poglądów. Z niektórych pochodziły problemy, wręcz tragedie, niektóre do tego nie prowadziły. Problemy i tragedie wtedy się z nich rodziły, gdy Europa okazywała się słaba i nie była zdolna przeciwstawić się szalonym myślom.
Nie potrafiła na przykład przeciwstawić się wtedy, gdy powstawała idea dzielenia ludzi według ras, wartościowania ich według genetyki. W ten sposób Europa stała się domem rasizmu i narodowego socjalizmu.
Także wtedy Europa nie była zdolna się przeciwstawić, gdy zarażała ją myśl wartościowania ludzi według ich przynależności klasowej i przerabiania każdego na jedną formę homo sovieticus. Tak stała się Europa domem teorii walki klas i komunizmu.
Dziś to wszystko wydaje się absurdem, ale, moi Przyjaciele, wtedy to tak nie wyglądało. Mało tego, poważni ludzie o poważnych twarzach, w niezbitym przekonaniu o swojej moralnej wyższości napisali o tym całe biblioteki.
Dziś ponownie widzę armię poważnych ludzi, którzy z poważnymi twarzami, z przekonaniem o swej moralnej wyższości w nawias chcą zamknąć narody Europy i agitują na rzecz Stanów Zjednoczonych nowej Europy. To się źle skończy! Europejska lewica – znów lewica – jest przekonana, iż Europa wtedy będzie szczęśliwa, gdy sprawimy, że znikną z niej narody – wspólnoty, które dają jej ducha, a w ich miejsce stworzymy europejskie superpaństwo. W Brukseli wielu podoba się ten plan i wielu też pracuje nad rzecz jego cichej realizacji.
Jednak ta Europa i taka Unia, którą my kochamy i do której naszą wspólną wolą wstąpiliśmy, Europa narodów – opiera się na solidarności narodów, na wzajemnym poszanowaniu i wspólnych poglądach, a nie na przychodzących z góry dyktatach i brukselskich rozporządzeniach. Teraz, na przykład, chcą narzucić nam, Węgrom, z kim tutaj razem mamy żyć.
Dobrze znamy sytuację, gdy inni, spoza Węgier chcą nam dyktować naszą przyszłość i nie chcemy tego więcej. Dlatego Węgry zaskarżyły obowiązkowe kwoty imigrantów do Europejskiego Trybunału, a widzę, że nie jesteśmy w tym osamotnieni. Nie cierpimy na pomieszanie ról, nie tęsknimy za pozycją europejskich potęg, wiemy, kim jesteśmy i gdzie nasze miejsce.
Wiemy, że o losach Europy decydują postanowienia europejskich potęg, również wtedy, gdy jak obecnie, chowają się pod unijnym płaszczykiem. Musimy jednak jasno powiedzieć, że osiedlanie imigrantów z nakazu Węgrom się nie podoba.
Z tego powodu zebrano w proteście przeciw kwotowemu systemowi półtora miliona podpisów. Dlatego dziękuję, że pomogliście dotrzeć z tym do wszystkich, gdyż widzicie, że tylko w jedności i solidarności możemy powstrzymać ten bezrozumny i bezprawny dyktat.
Stąd chcemy wszystkim uświadomić, że kto pragnie żyć w wolnej i bezpiecznej Europie, niech podpisze petycję przeciw kwotom, kto nie chce wzrostu zagrożenia terroryzmem, niech ją podpisze. Kto nie chce pogarszającego się bezpieczeństwa, niech podpisze. Kto odczuwa odpowiedzialność za swoje dzieci i wnuki, niech ją podpisze. Kto chce, by także następne pokolenie miało pracę, własne europejskie i węgierskie życie, niech ją podpisze i innych do tego namówi.
Pamiętajcie też o tym, jakim osądom poddano nas za węgierską ustawę o mediach. A dziś w związku ze sprawą imigrantów na Zachodzie otwiera się na naszych oczach sterowana medialna rzeczywistość. Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedyś przyjdzie mi tu stanąć i powiedzieć, że wolność myśli, słowa i prasy na Węgrzech jest bardziej kolorowa, szersza i głębsza niż na zachód od nas.
Drodzy moi Przyjaciele!
Europa w swoich korzeniach to koegzystencja chrześcijańskich, wolnych i niepodległych narodów, to wspólnota życia oparta na wspólnych wartościach, na wspólnej historii, na geograficznej, geopolitycznej współzależności. Mamy wspólne idee, jak wolność i odpowiedzialność, konkurencyjność na zasadach fair play, honor i szacunek, duma i pokora, sprawiedliwość i miłosierdzie.
W ten sposób wypełniłem zadanie Józsiego Szájera [europosła, jednego z twórców węgierskiej Konstytucji], gdyż zdołałem powiedzieć kilka pozytywów na temat Unii Europejskiej. Przyjaciele moi, jest zasada, że tylko wtedy możesz przetrwać, jeśli się odnowisz. Dziś zaś Europa woła o odnowę, europejskie narody tylko wspólnie mogą tego dokonać. My jesteśmy gotowi. Jeśli wielcy zdecydują się, jeśli i inni się zgłoszą, my, Węgrzy, nie będziemy wlec się na końcu ogona. Tak, lecz cóż znaczy odnowić się? Podstawowa zasada mówi, że jakich rozmiarów jest problem, przynajmniej tak głęboka powinna być odnowa. Dziś to oznacza tyle, że musimy zamknąć pewien okres i musimy spróbować otworzyć nowy. Dwadzieścia pięć ostatnich lat naszego życia to był w Europie wielki okres liberalizmu.
Miał on piękne etapy, dobre owoce, miał swe wielkie chwile i doniosłe postaci, możemy się cieszyć, że dane nam było poznać je osobiście. Na dzisiaj jednak polityka liberalna straciła swą siłę przyciągania, ponosi porażkę za porażką, brak jej tchu, wyczerpała się. Przyczyny tego są tu mniej ważne, ważny jest rezultat.
Już niczego nie możemy się po niej spodziewać, niczego, co potrzebne Europejczykom. Polityka liberalna nie wie, co począć z problemami gospodarczymi, jest bezradna wobec kryzysu demograficznego, nie jest zdolna obronić ludzi przed wewnętrznymi i zewnętrznymi zagrożeniami, ani przed przybyszami, ani przed terroryzmem, ani przed przestępczością.
Stała się skostniała i obsesyjna, wszędzie węszy wrogów, wścieka się, gdy jej dogmaty poddawane są w wątpliwość, jest rozdrażniona, gdy słyszy o nowych ideach i agresywna, jeśli ktoś przeciw niej powołuje się na opinie ludzi. Utraciła kontakt z rzeczywistością, zamiast debaty ograniczać chce dyskurs publiczny, dlatego rozwinęła listę tablic z zakazami politycznej poprawności i zasadami kodeksu drogowego.
Mam nadzieję, że nie wchodzę tu w merytoryczny spór z moim przyjacielem Józsefem Szájerem, stwierdzam tylko tyle, że doszliśmy do tego, iż polityka liberalna obróciła się przeciw wolności, sprzeciwia się wolności myśli, słowa i prasy, dlatego musiała się zwrócić przeciw ludziom i demokracji.
Z liberalnej kiedyś demokracji zrodził się niedemokratyczny liberalizm. Papier to wytrzyma, ale ludzie nie. Coraz bardziej skomplikowane przepisy pętają Europę, gaszą wolnego europejskiego ducha i rozsądnego, twórczego europejskiego człowieka. Takie jest wyjaśnienie, taka przyczyna tego, że kontynent stracił swe podstawowe, życiowe instynkty. My zaś proponujemy powrót do Europy demokracji. Zamiast słabej Europy dzisiejszych przywódców powróćmy do silnej Europy ludzi. Następny okres Europy albo będzie demokratyczny, albo nie będzie go wcale.
Unia Europejska również potrzebuje nowych zasad. Starania Brytyjczyków, by na nowo przedyskutować warunki swego członkostwa, nie są przypadkowe. Czas przeminął, żyjemy w innym świecie. Dwadzieścia osiem krajów nie jest w stanie współpracować według tych samych zasad, co sześć krajów.
Nie to jest więc zadaniem, Drodzy Przyjaciele, by kilka rzeczy robić w sposób bardziej sprawny lub by działać po prostu więcej. Należę do tych, którzy pragną, byśmy kolejne tysiąc lat mogli jako Węgrzy przeżyć w chrześcijańskiej Europie. W tym celu zaś, niezależnie od tego, jak bardzo to boli niektórych polityków w Brukseli, trzeba zamknąć pewien okres, zarówno w sensie politycznym, jak i duchowym, intelektualnym.
Budapeszt, 13 grudnia 2015
Dodaj komentarz